expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

Pójdziemy w trochę inną stronę. Zamiast staroci, będą tematy bardziej aktualne, zamiast samych książek- także i fragmenty wierszy, zamiast pustych zakładek- dużo aforyzmów, a w odpowiedzi na odrobinę krytyki- więcej prac z dziedziny mojej nieudolnej twórczości. Wydawałoby się to idealnym układem, zważając na fakt, iż nowe ,,dzieło" (tak, zdecydowanie uwielbiam pisać to w cudzysłowie) jest już w drodze.


Zacznijmy od początku. :) zapraszam serdecznie na :


http://f-c-barceloona.blogspot.com/

piątek, 3 maja 2013

rozdział siódmy


Opisując teraz wszystko, co działo się tamtych wakacji odnoszę dziwne wrażenie, że nie jestem w stanie opowiedzieć wam tego tak, jakbym chciała. Nie ma w tej historii tylu emocji, które towarzyszyły nam podczas minionych lat. Ale jest coś, jedna rzecz, której sens udało mi się zachować- wiarygodność. I myślę, że to na początek powinno wystarczyć.
Niektóre dni w Nagoszewie mijały nam bardzo leniwie. Leżałyśmy na trawie, czytałyśmy książki, słuchałyśmy muzyki, która towarzyszyła nam przy każdym, nawet najkrótszym zajęciu. Czasem spacerowałyśmy po lesie, to znowu pływałyśmy starą łódką po jeziorze. Pogoda była przepiękna, a chwile, które mijały, były niesamowite. Jedna jednak wyróżniała się spośród nich, pewien dzień, o którym chcę wam opowiedzieć.
Wstałam wraz ze świtem, kiedy wszystko dopiero budziło się po spokojnej nocy, którą spędziłyśmy pod namiotem. Pierwszy raz. Pozwolono nam na to dopiero dzisiaj, gdyż pani Anastazja uważała, że pierwszy tydzień w nowym miejscu, spędzony na dworze nie wróży dobrze. My miałyśmy na ten temat zupełnie odmienne zdanie.
Może zapomniałam wspomnieć o tym wcześniej, jednak babcia Luizy była najbardziej przesądną osobą, jaką dane mi było spotkać. Co ranek pilnowała, by przypadkiem któraś z nas nie wysypała soli, rozbiła lusterka czy też zaczęła dzień, wstając lewą nogą. Kiedy pan Alan wyjmował drabinę, kazała trzymać się nam od niej z daleka, a kiedy zobaczyła w okolicy czarnego kota, najchętniej cały dzień przesiedziałaby w domu. Na początku zupełnie tego nie rozumiałam, wydało mi się to wręcz dziwne i niedorzeczne, jednak po pewnym czasie przyzwyczaiłam się. Co więcej, muszę przyznać, że przez jej wpływ na mnie- stałam się dokładnie taka sama.
Nie było aż tak zimno, jak się spodziewałam. Co prawda, ogrzewały nas psy, które pozwoliły sobie przespać się z nami udając, że tym samym dodają nam otuchy. Od początku za to zdawałam sobie sprawę z tego, że powierzchnia miękkiego materaca, a gleby odrobinę się od siebie różnią, mimo to nie oponowałam. W końcu od początku o tym marzyłyśmy prawda? Żeby nocą, w namiocie pełnym tajemnic, opowiadać sobie straszne historie i śmiać się do łez rozważając wszystkie możliwe aspekty naszego życia. Jak widać na naszym przykładzie, marzenia, chociażby te niewielkie, jednak mają szansę się spełnić. Nie ma, więc opcji, by nasze prośby zostały przez Boga odrzucone, nie w momencie, kiedy naprawdę czegoś pragniemy i robimy wszystko, by się to ziściło.
Wróćmy jednak do tamtego dnia. Ponieważ był wczesny ranek, a ja nie chciałam kogokolwiek budzić, wybrałam się na spacer nad jezioro. Z początku nie wiedziałam jak trafić, pomimo tego, że byłam tam już niemal setki razy (codziennie odwiedzamy to miejsce), to za cholerę nie mogłam zapamiętać drogi. Wszędzie dookoła otaczał mnie las. Te same drzewa, krzaki, wszystko było identyczne. Zadziwiłam, więc siebie samą, kiedy w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce. Stanęłam na końcu dróżki, wyłożonej korą, zrobioną przez nas w ostatnich dniach. Przyznam, że wyglądała niesamowicie i podkreślała urok miejsca, przez co wydawało się jeszcze bardziej magiczne. Zamknęłam oczy i zaczęłam napawać się świeżym, letnim powietrzem, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Podskoczyłam ze strachu, ledwie tłumiąc krzyk. Obejrzałam się za siebie, mimo, iż byłam pewna, kto znajduje się za mną. Fabian. Uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja tylko odwróciłam głowę i zrobiłam kilka kroków w przód, udając obrażoną. Usiadłam miękko na drewnianym molo, do którego przycumowana była łódka zrobiona przez przyjaciela Luizy zeszłego lata. Jego kroki stawały się coraz głośniejsze, odezwał się basowym głosem. ,,Masz ochotę?” Zapytał wskazując na swoje dzieło. Bez wahania pokiwałam głową i usadowiłam się tym razem na twardej ławeczce ubitej z oszlifowanego drewna. On bez słowa zajął miejsce obok mnie i odwiązał linę. Odbiliśmy od przystani. Przez kilka minut płynęliśmy w ciszy udając, że rozkoszujemy się pięknem otaczającej nas natury, chociaż oboje dobrze wiedzieliśmy, że nastała pora, by rozpocząć rozmowę. Oboje czuliśmy się lekko skrępowani.
-Więc, co Cię tu sprowadza o tak wczesnej porze?- Zapytał mnie Fabian.
-Mogłabym zapytać o to samo.
Spojrzał na mnie pytająco.
-Jednak skoro domagasz się odpowiedzi, zgoda, powiem Ci.
-Słucham.- Powiedział naciskając, bym udzieliła odpowiedzi na jego pytanie, śmiejąc się przy tym nerwowo.
-Po prostu miałam przeczucie, że Cię tu znajdę.
-I, dlatego zdecydowałaś się przyjść?- Nie krył zdziwienia.
-Nie chciałam budzić Luizy.
Westchnął jakby z ulgą.
-No jasne. Śpioch z niej prawda?
Przytaknęłam. Nie było sensu dalej ciągnąć rozmowy. Z góry wydawała się ona prowadzić donikąd. A jednak on nie postanawiał rezygnować, zadał mi, więc kolejne pytanie, tym razem bardziej konkretne, jakby za wszelką cenę chciał się ze mną zaprzyjaźnić.
-Tak się składa, że niedaleko stąd, właśnie dzisiaj zawitało wesołe miasteczko. Ulotki o tym są wszędzie. Do wyboru mamy cyrk, ludzi przepowiadających przyszłość, rollercoastery różnego rodzaju, choć niezbyt dobrej, jakości.-Powiedział z przekąsem, na co momentalnie się zaśmiałam.-Co Cię tak bawi? To prawda, nadal jesteśmy w Polsce, nic się nie zmieniło w tym temacie.
-Mówisz, że są tam wróżki?
-Powiedziałem, że pracują tam ludzie, którzy wierzą, że umieją przepowiadać przyszłość, lub też robią to z pobudek czysto materialnych.
-Zawsze jesteś taki poważny? Kiedy widziałam Cię ostatnim razem wydawałeś się taki… no nie wiem. Zabawny, wyluzowany, pewny siebie.
-Czyli uważasz, że moje poczucie humoru zmalało w zaledwie tydzień? Nie ma szans.- Odpowiedział mi śmiejąc się z zadanego przeze mnie pytania, a ja w końcu poczułam, że wciąż rozmawiam z tym samym chłopakiem, którego udało mi się poznać niedawno. Był tylko trochę bardziej zestresowany.
-Nie potwierdzam, ale zaprzeczyć też nie mogę, sam rozumiesz.
-Nie za bardzo. No cóż, w każdym razie mam pytanie, a może i prośbę, to się zaraz okaże. Chciałabyś może wybrać się tam dzisiaj ze mną i Luizą? Jej chyba nie będę musiał zbyt długo przekonywać, a twoje towarzystwo na pewno ją zadowoli.
-Jasne, z wielką chęcią. Musisz mi tylko coś obiecać.
-Mów.- Powiedział jakby bez przekonania.
-Chciałabym, żebyś został dzisiaj z nami odrobinę dłużej. Naprawdę miło mi się z tobą rozmawia.- Wyznałam, po czym zdałam sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam.
-Jak chcesz.
Do tej pory nie wiem, czy tamtego dnia Fabian specjalnie próbował zgrywać wyluzowanego, czy też wypowiadając te słowa taki właśnie był. Nieprawdopodobnie nie miły. Tajemnica pozostanie jednak tajemnicą, a ja ze szczerym sercem mogę przyznać, że później widziałam go w podobnym stanie zaledwie kilka razy. W otrzymania pewnej wiadomości, dowiedzenia się prawdy i pogrzebu, nigdy więcej. Sama nie wiem, czy dobrze o nim świadczy fakt, że do życia podchodził z dystansem, a wszystko albo denerwowało go do granic możliwości, albo też niesamowicie bawiło. Było w nim tyle prawdziwości, szczerości, że po prostu niemożliwością było mu nie zaufać. A ufał każdy, od najmniejszych dzieci, aż po dorosłych.
Z powrotem dobiliśmy do brzegu. Fabian przycumował łódź i pomógł mi się z niej wydostać, po czym oboje znaleźliśmy się na molo. Słońce zaczęło świecić coraz jaśniej, a powietrze zdawało się cieplejsze. Nie ulegało wątpliwości, że pływaliśmy po jeziorze dobrą godzinę, a może i więcej. Zaczęliśmy, więc iść w stronę lasu, w drogę powrotną, szaleńczo nastawieni na dobrą zabawę, która miała za zadanie poprawić nam humor. Dopiero w połowie spaceru zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w pidżamie. Cudownie, zakpiłam z siebie pod nosem. Mój towarzysz zaśmiał się.
-Co Cię tak bawi?
-Nie wiem, może to ty, a może, co innego.
-Dlaczego ja?- Zapytałam zdezorientowana.
-Wyglądasz uroczo, roztrzepane włosy, spodnie od dresu. Zupełnie jak Luiza.
Nie miałam nawet ochoty na to odpowiadać. Przecież wiedziałam, że tak jest, nie musiał mi tego wytykać. Natomiast wspomnienie o mojej przyjaciółce jeszcze bardziej mnie dobiło.
-Nie mówię oczywiście, że to mi się nie podoba.
Poprawił się za chwilę, a mi znowu chciało się śmiać. Dalej szłam w milczeniu, a mój nowy przyjaciel na każdym kroku prezentował swoje, coraz bardziej zabawne żarty. W końcu i on stał się rozluźniony i dla mnie było jakoś bardziej przyjemnie. Mogłam się otworzyć i swobodnie zacząć z nim rozmawiać, już bez takich oporów jak na samym początku. Niestety ta przyjemność nie mogła trwać wiecznie. Dotarłszy na miejsce, ujrzeliśmy Luizę biegnącą w naszym kierunku. Wydawała się niemal przestraszona. Szczerze, nie miałam pojęcia, że nie będzie mnie tak długo, z drugiej strony spędzając czas z Fabianem miałam podświadomą nadzieję, że moja przyjaciółka nie obudzi się zbyt wcześnie. Niestety, stało się dokładnie na odwrót. Kiedy stanęła ze mną twarzą w twarz z jej oczu ustąpił niepokój, a zastąpiła go niepohamowana złość.
-Gdzie ty do cholery byłaś?!- Prawie krzyczała.
-Przepraszam, nie wiedziałam, że nie będzie mnie aż tyle czasu.- Mówiłam ze spokojem okazując skruchę.
-Nie wiedziałaś? Co ty sobie wyobrażasz, Lauro nie jesteś małym dzieckiem, chyba masz wystarczająco rozumu, by napisać, chociaż kartkę ,,Wychodzę, będę za godzinę, nie szukajcie mnie”!
-Ale ja naprawdę myślałam, że nie będzie mnie jedynie przez chwilę. Po prostu spotkałam Fabiana i …
Momentalnie odwróciła się w drugą stronę, dopiero teraz zauważając jego obecność. Miałam wrażenie, że zaraz zabije nas oboje i mało brakowałoby, a bym się nie omyliła. Później jednak jej uczucia zmieniły się. Jakby momentalnie po fazie złości, nadeszła faza smutku, który pochłonął ją całą.
-Człowieku, wiesz, że istnieje coś takiego jak telefon komórkowy?! Nawet nie wiecie, co ja tu przeżywałam. Martwiłam się, w końcu nie codziennie moja przyjaciółka znika w lesie w środku nocy! I to z tobą! Mogło ci się coś stać, a wtedy…zabiłabym ciebie. W sumie was oboje.
-Hej Lu, przepraszam. To moja wina.- Odezwał się F. w mojej obronie- Gdyby nie ja, na pewno wróciłaby zanim jeszcze zdążyłabyś się zorientować, że zniknęła. Namówiłem ją na mały rejs, sama wiesz…
Spojrzała na niego z przekąsem.
-Czyli ten cały czas była z tobą?
-Tak.- Potwierdził niemal z rozczarowaniem.
-Macie szczęście. Kiedy następnym razem coś jej odbije, masz obowiązek jej pilnować ok? Chociaż najlepiej w ogóle nigdzie jej nie zabieraj.
-Oczywiście moja pani.- Zaśmiał się, czym rozładował panujące dookoła, nieprzyjemne napięcie.
-No to, kto ma ochotę na śniadanie?- Zawołała Luiza biegnąc w stronę domu. Było widać, że najwyraźniej sobie odpuściła znęcanie się nad nami. A raczej nad NIM.
Ostatni raz jej przyjaciel spojrzał na mnie, po czym ruszył za Luizą, krzycząc coś po drodze.
Pamiętam, że wtedy właśnie dowiedziałam się, że jest on niesamowitym kucharzem. Od początku imponował mi na każdym kroku. Zdziwiłam się, kiedy kazał nam usiąść i zaczął przygotowywać danie, którego nie dość, że nigdy nie kosztowałam, to nigdy nie widziałam go na oczy, ani też o nim nie słyszałam. Postanowiłam jednak zaryzykować i już chwilę potem, delektowałam się niesamowitym smakiem. Nie dziwiłam się, że właśnie to najbardziej uwielbiała w nim Luiza. No, oczywiście zaraz po poczuciu humoru. Odkąd byłyśmy małe powtarzała, że nie wyobraża sobie żyć, albo chociażby mieszkać z facetem, który nie umie ugotować czegokolwiek. Może to przez fakt, iż sama nigdy nie posiadła takiej umiejętności. Teraz wspominam to ze śmiechem, ale kiedyś ten fakt był naprawdę uciążliwy. Nawet, kiedy u niej nocowałam, a nikogo oprócz nas nie było w domu, wprost nie było opcji byśmy zjadły coś, co nie byłoby z puszki, mikrofalówki…Już, jako nastolatka zaczęłam to zauważać. Prawdopodobnie, gdyby życie obeszło się z nią łagodniej, kto wie, może teraz byłaby dobrą kucharką, albo i gotowała zawodowo. Ale cóż, chyba nie ma najmniejszego sensu zastanawianie się, co by było gdyby, bo jeśli chodzi o Luizę, nienawidzę tego robić. Jakoś zawsze łapie mnie wtedy cholerne poczucie winy, którego za żadne skarby świata nie udało mi się pozbyć, a lat od tamtego wydarzenia minęło niemało…

3 komentarze:

  1. Zaciekawiłaś mnie... <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zasmucilas mnie...:\ 7 rozdzial i koniec ? :\

    OdpowiedzUsuń
  3. [SPAM]
    Chloe była zwykłą dziewczyną. By uwolnić się od matki wyjechała do szkoły do Londynu. Chciała tam zmienić swoje życie, ale nie spodziewała się że zmieni się ono tak bardzo. Alkohol, narkotyki,przestępstwa, zdrada, samobójstwo...
    to wszystko na http://and-suddenly-everything-changed.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń