*Jeśli
mam być szczera, to dzisiejszy dzień zaliczam zdecydowanie do najlepszych w
moim życiu. Właśnie wróciłyśmy z kolacji z dziadkami L. i odpoczywamy słuchając
naszych ulubionych zespołów. Tak naprawdę, to ja piszę tutaj, a ona śpiewa, ale
słuchanie muzyki brzmi lepiej. Może zacznę od tego, że po wyjściu z wody było
nam naprawdę zimno. Wróciłyśmy do kuchni, Luiza zrobiła gorącą herbatę i
rozmawiając czekałyśmy na przybycie gospodarzy. Moja przyjaciółka jak zwykle
podniecona spotkaniem z ukochanymi dziadkami, ja nieco bardziej sytuacją
zestresowana. Nie dawałam tego po sobie poznać, jednak chyba dało się to
zauważyć. Nie umiem kryć się z uczuciami, co czasem jest darem a czasami
porażką.
Wtedy
właśnie do domu weszło starsze małżeństwo. Byli tak roześmiani i zatraceni w
rozmowie, że nawet nie zauważyli naszej obecności. Dopiero L. dała im o sobie
znać. ,,Babciu, dziadku!” krzyknęła do nich, po czym padła im w ramiona, a oni
zdziwieni odwzajemnili uścisk i uśmiechnęli się do niej serdecznie.
-Witaj
kochanie! Cieszymy się, że udało ci się przyjechać tak wcześnie.- Powiedziała
kobieta z entuzjazmem.-Przywiozłaś ze sobą przyjaciółkę?
-Tak.-
Machnęła do mnie ręką na znak, że mogę wyjść i się pokazać.-Moi kochani, to
jest Laura. Pomieszka z nami jakiś czas.
Po
tych słowach wszyscy ruszyli do mnie z zainteresowaniem. Nie powiem, już z
samych opowieści bardzo polubiłam staruszków, ale widząc ich na żywo odnosiłam
wrażenie, że są zdecydowanie milsi i zabawniejsi od jakichkolwiek ludzi,
których poznałam. Usiedliśmy razem przy stole i zajęliśmy się rozmową. Mieli
wiedzę na każdy temat, a o Laurze wiedzieli więcej, niż sama jej mama. Byli ze
sobą wszyscy bardzo zżyci. Babcia opowiadała wiele ciekawych historii z czasów
wojny, które rzekomo usłyszała od swoich rodziców, dziadek natomiast wolał
rozmawiać na ,,luźniejsze” tematy. Co chwilę opowiadał jakieś żarty, śmiał się.
Mimo, iż pomiędzy nim i jego małżonką, co chwilę dochodziło do jakiś
konfrontacji, to już z daleka było widać, jak bardzo się kochają i jak siebie
szanują.
Kolacja
była przepyszna. Albo pani Anastazja była świetną kucharką, albo ja po całym
dniu podróży byłam nadzwyczaj głodna. Po posiłku pożegnaliśmy się i (tak jak
kazali nam nadopiekuńczy dziadkowie Luizy) poszłyśmy do przygotowanego dla nas
pokoju, w którym miałyśmy spędzić tę pierwszą noc w Nagoszewie. Według nich
spanie pod namiotem pierwszego dnia wakacji nie wróżyłoby nic dobrego, a po
naszym wyskoku z jeziorem ,,na sto procent byłyśmy chore”. Nie miałyśmy nawet
siły się opierać, dlatego właśnie skończyło się tak, a nie inaczej…
(strona z pamiętnika,
nieopatrzona datą)
Notatka z tego dnia przerywa się właśnie w tym momencie,
jednak bazując na wspomnieniach, mogę spokojnie opowiedzieć, co było dalej.
Luiza przerwała moje pisanie. Lubiła, kiedy pisałam pamiętnik, zawsze czytała
wszystko, co się w nim znalazło, lecz w tamtym momencie była po prostu zbyt
znudzona, by być wyrozumiałą. Chciała porozmawiać, snuć plany na wakacje, a nie
wpatrywać się we mnie, z kolei zapatrzoną w mały, zielony zeszyt. Zamknęłam,
więc go, odłożyłam do szuflady i usiadłam na łóżku. Co jest? Zapytałam.
Odpowiedziała mi coś, co zapamiętałam, aż do dzisiaj. Na początku zapisałam,
potem wiele razy czytałam, aż w końcu nauczyłam się tego na pamięć, gdyż były
to chyba najważniejsze słowa w jej życiu. Masz czasami takie uczucie, że nie
wiesz, co masz ze sobą zrobić, bo wszystko wydaje ci się do niczego, a zaraz
potem uważasz, że właśnie twoje życie jest jednym z najpiękniejszych na
świecie? To takie coś, co…sama nie wiem. Po prostu czujesz się szczęśliwa.
Jeżeli, ktoś każe Ci skoczyć w ogień- skoczysz, jeżeli powie, że masz odebrać
sobie życie- zrobisz to. Rozumiesz, o czym mówię? Czułaś kiedyś coś podobnego?
Wydaje mi się, że nigdy wcześniej nie myślałyśmy w ten sposób. Ani ty, ani ja,
dlatego tak ciężko jest mi to wszystko zrozumieć, to jakby… Miłość? Podsunęłam jej. Tak, miłość.
Potwierdziła, po czym lekko zaczerwieniła się. Kim jest, więc ten tajemniczy
ktoś? Zapytałam tylko, po czym zamknęłam oczy i zamyśliłam się. No właśnie, kim
on jest? Słyszałam jak powtarza sobie w ciszy łudząc się, że nie usłyszę. Ale
ja dokładnie rozważałam każde jej słowo i sama nie wiedziałam, co mam zrobić.
Powiedzieć, jej, że nastoletnia miłość nie jest prawdziwą, czy jednak wysłuchać
i próbować zrozumieć jej uczucia? Tak naprawdę, nigdy nie dała mi na to szansy.
Na zrozumienie. Przynajmniej nie wtedy. Teraz już rozumiem, rzecz jasna.
Pojęłam, czym jest miłość, sama się zakochałam, stworzyłam dom, rodzinę, ale
wtedy byłam bardzo młoda. O miłości albo śniłam, albo marzyłam, ale na pewno
jej nie czułam…Tamtej nocy Luiza dała mi wiele powodów do rozmyślań. Na temat
miłości, przyjaźni, przyszłości. Zdarzały się momenty, kiedy zupełnie nie
zawracałam sobie głowy takimi sprawami, jednak od tamtego momentu poczułam, że
łączy się z tym coś większego. Chęć opisywania swoich przeżyć. Moja
przyjaciółka uwielbiała pisać. Zarówno wiersze, opowiadania jak i książki,
chociaż w swoim życiu skończyła zaledwie jedną. Też to lubiłam, choć może nie
tak bardzo jak ona. Ciągnęło mnie do tego, ale u mnie to była raczej
przyjemność, w jej przypadku- ogromna pasja. Dzięki niej zrozumiałam, że przekazywanie
ludziom swoich myśli, przeżyć, różnych wartości, jak i przedstawianie swojego
zdania jest bardzo ważne. Tak się też zdarzyło, że po dwudziestu latach dążenia
do sukcesu, udało mi się go osiągnąć. Obecnie jestem emerytowaną pisarką, która
szczerze może powiedzieć, że spełniła swoje marzenie. Dlaczego jestem za to
wdzięczna Luizie? Nauczyła mnie szacunku do poezji i sztuki, wyrażania siebie,
kontemplacji na temat życia i ludzi. Co jeszcze? Była moją przyjaciółką,
najlepszą, jaką kiedykolwiek miałam.
*Wstałam
dzisiaj trochę wcześniej od Laury, bo byłam strasznie ciekawa, co opisała w tym
swoim pamiętniku. Uwielbiam go. Te wszystkie przemyślenia, to jak pisze. Moja
przyjaciółka ma talent, mam nadzieję, że go nie zmarnuje. Postanowiłam napisać
coś od siebie, w sumie, co mi szkodzi. Ona na pewno się nie zdenerwuje, bo niby
o co? Więc opiszę wam pewną historię. A właściwie, to będzie historyjka.
Pewna
mała dziewczynka imieniem Luiza, wybierała się właśnie w swoją pierwszą podróż
do rodzinnej wsi. Wiele razy o niej słyszała, a jednak nigdy niedane jej było
zobaczyć ją w rzeczywistości. Mimo, iż była wtedy zupełnie niedojrzała, to
zdawała sobie sprawę z tego, że miejsce te musi być bardzo wyjątkowe. Dla jej
rodziców, rodziców jej rodziców i ich rodziców… Chciała, by okazało się takie
również dla niej, dlatego też była bardzo rada, kiedy nadarzyła się okazja, by
w końcu nasycić spragnione oczy. Pewnego, więc ranka, złotowłosa królewna
wysiadła ze swojej karocy, która przywiodła ją do niewielkiego domu nad jeziorem.
Oczy zasłaniała delikatną dłonią, by uchronić się przed słońcem, gdyż tego
promienie raziły ją niemiłosiernie. Ponieważ nie widziała zbyt wiele, w chwilę
później potknęła się. Obolała uniosła głowę i ujrzała rękę wyciągniętą
przyjaźnie w jej stronę. Uśmiechnęła się lekko, gdyż właśnie wtedy, pierwszy
raz w życiu ujrzała TE oczy. Błękitne, roześmiane, piękne oczy spoglądające
wprost na nią…
Przepraszam
Cię, L. Ale kiedyś, gdzieś to usłyszałam. Masz może ochotę dopisać zakończenie,
czy mam dać bohaterom szansę, by sami rozegrali swoją historię do końca?
(zapis z pamiętnika,
nieopatrzony datą)
Pamiętam, co sobie myślałam, kiedy to czytałam. Śmiałam się i
wzruszałam jednocześnie, gdyż ta historia była taka prawdziwa. Na początku
trochę się zdziwiłam, że bohaterka ma imię mojej przyjaciółki, jednak potem coś
do mnie dotarło. Coś, o czym sama nie wiedziałam, że mogłam zapomnieć. Ale o
tym może później.
Drugiego dnia wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
To była taka jakby dłuższa chwila poświęcona na wyznania, wytłumaczenie sobie
wszystkich niejasności, po prostu na szczerość. Wstałyśmy wczesnym rankiem.
*Od
samego rana byłam strasznie ciekawa opowieści Luizy. Wczoraj wieczorem byłam
tym zainteresowana tylko odrobinę, jednak po przeczytaniu jej wpisu w
pamiętniku…Pomyślałam sobie od razu, że albo naprawdę się zakochała, albo po
prostu zwariowała i szczerze mówiąc ta druga opcja bardziej pasowała mi do
całej sytuacji, była w końcu niezrównoważona. Nie żebym była przeciwna, choć
trochę może tak brzmieć, po prostu martwię się o nią, nie chcę żeby zrobiła coś
głupiego, a to bardzo prawdopodobne, znając jej umiejętność wiecznego lokowania
uczuć. Tak, L. jest osobą, która niespecjalnie umie zapanować nad emocjami.
Kiedy już ktoś jej się spodoba, momentalnie zakochuje się ,,na zabój”, a mówiąc
o rodzinie, nie ma osoby, która byłaby jej obojętna. Albo uwielbia ponad
wszystko, albo wręcz przeciwnie. Czasami nie wychodzi jej to na dobre, lecz
przeważnie ludzie cenią ją za właśnie tę szczerość i pogodę ducha. Kiedy więc
usłyszałam o jej rzekomej miłości, przestraszyłam się, że może odbić się to
również na psychice mojej przyjaciółki, w końcu, który nastoletni chłopak jest
na tyle dojrzały i emocjonalny, by zrozumieć poważne uczucie? No właśnie.
(wycinek z pamiętnika,
również bez daty)
Pogoda była idealna. Słońce świeciło promiennie, na niebie
nie było widać ani jednej deszczowej chmury, a ciepło było mile odczuwalne.
Kiedy zapytałam Luizy, jak ma zamiar wykorzystać taką okazję, od razu
odpowiedziała, że ma ochotę na spacer.
-Spacer? W sumie, czemu nie…
-Wiedziałam, że spodoba ci się ten pomysł. Pokażę Ci jedno
cudowne miejsce. Jest tam wielkie jezioro, dużo miękkiego siana i piękny widok
o zmroku.
-Luizo, wiesz, brzmi świetnie, tylko do zmroku zostało jednak
dużo czasu.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Wiesz, jaki mamy dziś dzień?
-2 lipca?
-To pytanie? Skoro tak, to masz rację. Chodziło mi raczej o
dzień tygodnia. Jest poniedziałek, dzień targowy. Zdajesz sobie sprawę z tego,
ile niesamowitych ludzi się tam kręci?
-Szkoda byłoby zmarnować taką okazję.- Odpowiedziałam jej z
uśmiechem.
Targ znajdował się dziesięć kilometrów za wsią, w jakimś
większym mieście, które podobno cieszyło się niemałą popularnością. Mimo
długiego dystansu do przebycia, postanowiłyśmy przebyć całą drogę pieszo-
miałyśmy wiele czasu do zagospodarowania przed zmrokiem. Ruszyłyśmy w okolicach
dziewiątej, może trochę wcześniej i od razu przyznam, że samą okolicą byłam
zauroczona. Żwirowa droga otoczona była z obu stron lasem, a wokół panowało
świeże powietrze i zapach żywicy. No jak można się nie zakochać?
-Jak Ci się tu podoba?- Zaczęła rozmowę moja przyjaciółka.
-Jeszcze się pytasz? Niesamowicie.
-To dobrze. A dziadkowie?
-Przemili ludzie. Serio, są fantastyczni!
-To dobrze.
-Coś nie tak?
-Nie, niby, czemu?
-Przyznaj się, że wcale nie słuchasz moich odpowiedzi.
Myślisz, o czym innym, to widać. O czym?
-Opowiem Ci wieczorem. Lubię mieć dobrą atmosferę, do
opowiadania dobrych historii.- Powiedziała, po czym mrugnęła do mnie.
-Chodzi o tego chłopaka?
-Może…
-Hej poczekaj!- Krzyknęłam za nią, gdyż zaczęła biec przed
siebie. Na szczęście zawsze byłam szybsza. Zatrzymałam ją.
-Życie jest piękne wiesz?
Tamtego dnia naprawdę zachowywała się dziwnie. Co chwilę
krzyczała półsłówkami, śmiała się bez sensu i mówiła coś sama do siebie. Była
dla mnie jedną wielką tajemnicą, której za żadne skarby świata nie mogłam
rozgryźć, chociaż bardzo chciałam. Spacer na rynek minął nam w milczeniu. Ona
myślała jak odpowiednio mi o wszystkim opowiedzieć, ja zastanawiałam się, czym
jest rzecz, która zasługiwała na tyle jej uwagi. A raczej, kim jest, bo
mówiłyśmy wtedy o osobie. Tak naprawdę, to nie mogłam się już doczekać momentu,
kiedy wszystko stanie się jasne, gdyż jej zachowanie robiło się wprost
nieznośne. Nie odzywała się. W ogóle, a kiedy coś mówiła- było to jedną wielką
zagadką. Jeśli udało mi się już przetrawić jej słowa, ta zaskakiwała mnie
kolejnymi i tak w kółko. Nasza zabawa trwała ponad godzinę, którą zajął nam
spacer, a po dotarciu na miejsce, nareszcie się skończyła. Luiza stanęła jakby
ożywiona. Witamy na targu Ostrowskim. Powiedziała do mnie, a ja starałam się
wymusić uśmiech. Znajdowałyśmy się na pustym placu, owianym chłodem i mało
przyjemnym. Przypominało mi to raczej
pole do nauki jazdy. Ziemia porośnięta trawą, gdzieniegdzie usytuowane drzewo i
budynki. Wiele szarych, starych budynków wyglądających niczym więzienne cele.
-Jesteś pewna, że trafiłyśmy we właściwe miejsce?- Zapytałam
lekko zdezorientowana.
-W stu procentach, chodzę tu od dzieciństwa. Spójrz na drugą
stronę ulicy.
Spojrzałam. Znajdował się tam plac pełen ludzi i straganów, a
co najważniejsze- pełen kolorów.
-O, świetnie. Już myślałam, że celowo nas tu przyprowadziłaś.
-Bo przyprowadziłam.
-Słucham? Wiesz, nie do końca rozumiem, o co ci…
-Chodzi? Jesteśmy dokładnie tu, gdzie chciałam, żebyśmy byli.
Chcę, żebyś kogoś poznała.-Odpowiedziała mi z radością w oczach moja
przyjaciółka.
-Kogo? Luiza, coś ty znowu wymyśliła?!- Prawie krzyczałam.
-Daj mi sekundkę.- Wyjęła telefon i wybrała jakiś numer. Po
chwili rozłączyła go i uśmiechnęła się- Zaraz tu będzie.
-Kto? Nawet się nie odezwałaś.
-Nie musiałam. Umówiłam się, że jak będziemy, dam znać.
Właśnie to zrobiłam.
-Wytłumaczysz mi, o co chodzi?- Zapytałam z nutą
zniecierpliwienia w głosie, ale ona już odwrócona była w drugą stronę.
Machała komuś. Jakiemuś chłopakowi. Nie no, tylko tego mi
jeszcze było potrzeba. Scena wyglądała jak z filmu, a przy tym dość zabawnie,
do tej pory nie mogę wymazać sobie z pamięci tego momentu. On przemierzał kolejne
to dzielące nas metry z ogromną pewnością siebie. Emanował szczęściem. Ona
krzyczała jak szalona, wywołując imię, którego nie byłam w stanie od razu
zapamiętać. Kiedy zmniejszyli dzielący ich dystans, padli sobie w ramiona
niczym starzy, dobrzy przyjaciele, nie para kochanków, jak wtedy myślałam. Cóż
też mogłam wiedzieć, skoro moja przyjaciółka zaskakiwała mnie na każdym kroku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz