Zawsze ciekawił mnie sens, ukryty w pewnym słowie. W słowie
przyjaźń. Co tak naprawdę możemy nim określić? Czy przyjaźń oznacza wierność,
szczerość, otwartość? A może to uczucie, którego nie da się do końca zrozumieć?
Jeśli się go nie pozna, rzecz jasna.
Według mnie przyjaźnią możemy nazwać więzy łączące duszę i
serce, a przyjaciółmi- osoby, które pomimo wszystkich szkód, które nam
wyrządzają- zawsze pozostają nam bliskie. Oddalają się od nas, odchodzą, a my
wciąż pamiętamy. Jesteśmy w stanie zrozumieć wszystko, jeśli naszym
przyjacielem jest osoba, której naprawdę ufamy, którą rozumiemy. Mówi się, że w
miłości, przyjaźni i na wojnie, można wszystko. Nie prawda. Oczywiście, nie
mówię od razu, że coś, co chcemy uczynić nie jest możliwe- o nie. Jednak zanim
coś powiemy, zrobimy, powinniśmy się kilka razy nad tym zastanowić, gdyż mimo
tego, że przyjaciele są wierni i wiecznie oddani, to nie zmienia faktu, iż są
tylko ludźmi, których nigdy nie powinno się krzywdzić.
Wiele osób rozmyśla również nad odwiecznym dylematem.
Przyjaźń czy miłość? Cóż, powiem tyle- więź, nie ta, która jest prostsza,
przyjemniejsza, lżejsza, a ta, która trwalsza, silniejsza, jest bardziej warta
naszego zainteresowania. Jeśli wybieramy miłość- musimy być pewni, że jest ona
prawdziwa, wieczna, inaczej jesteśmy na straconej pozycji. Jednak w przypadku,
kiedy wybieramy przyjaźń- zawsze zwyciężymy, gdyż prawdziwy przyjaciel także
potrafi kochać. Nie jak kochanek, bardziej jak brat, siostra, po prostu rodzina.
To także pewien rodzaj miłości, a kto powiedział, że gorszy? Żadna miłość nie
może dzielić się miarą lepszej lub gorszej- każde uczucie, niezależnie od nas,
jest równie silne i musimy się z tym pogodzić.
Czemu o tym piszę? Chciałabym opowiedzieć wam historię
pięknej przyjaźni, opartej wyłącznie na szczerości i zaufaniu. Historię, która
porusza serca, wzrusza do łez i bawi, aż zapiera dech. Historię o
przyrzeczeniach, moją historię.
Wiele zbierałam się z tym, by podzielić się nią ze światem, czekałam,
aż będę gotowa. Ten moment wreszcie nastąpił, a Ja mam nadzieję, iż jestem w
stanie przybliżyć wam choć w pewnym stopniu uczucie przyjaźni.
Pamiętacie swoje pierwsze, podwórkowe miłości? Kiedy to
siedzieliście na trzepakach pod blokami krzycząc i śmiejąc się do łez, by zaraz
położyć się na trawie, złapać za ręce i wpatrywać w gwiazdy? Ja też nie
pamiętam. A może bliższe są wam sylwetki przyjaciół, z którymi zamiast do
szkoły wybieraliście się na lody, graliście w piłkę, bawiliście się lalkami, samochodami?
Tak, mam nadzieję, że większość z was pamięta. A teraz zastanówcie się przez
chwilę i powiedzcie imię osoby, która zasługiwała na miano waszego najlepszego
przyjaciela. Uwierzcie mi, skoro minęło tyle lat, a wy nadal o niej pamiętacie-
musiała być bardzo wyjątkowa. Ja też miałam w swoim życiu tak wyjątkową osobę,
jej imię brzmiało pięknie, jak letni wiatr oplatający nasze twarze, by zaraz
oddalić się i nieść szczęście komu innemu. Ona była taka sama. Kiedy się
śmiała- świat śmiał się razem z nią, kiedy coś mówiła- uważnie jej słuchano, a
kiedy rysowała- z zapartym tchem podziwiano jej poczynania i talent. Była
niesamowita, to można powiedzieć.
Poznałyśmy się w podstawówce. To był początek pierwszej
klasy, a mimo tego wśród tych wszystkich roześmianych dzieciaków, czułam się
jak intruz. Patrzyłam na nie nieprzychylnym wzrokiem i odstraszałam.
Specjalnie. Miałam dosyć patrzenia na nich, kiedy co chwilę podchodzili,
witając mnie z uśmiechem na ustach. Po co, w jakim celu chcieli nawiązać ze mną
kontakt? Z pewnością nie były to czyste intencje, a ich zamiary nie były
dobrowolne. To wychowawczyni zmuszała ich do zapoznania się z nową dziewczynką
w klasie, nie muszę chyba mówić, że ona również nie przypadła mi do gustu.
Jedyną osobą, która tak naprawdę zasługiwała na moją uwagę była ona. Trochę
niezdarna i nierozgarnięta, a jednak zawsze wesoła, inteligentna.
Zainteresowała mnie, choć nie dawałam tego po sobie poznać. Zbywałam ją więc i
odstraszałam jak resztę dzieciaków. Nie dawała za wygraną, do czasu. Rok
później uświadomiłam sobie, że wszyscy dawno znaleźli sobie przyjaciół,
trzymali się w grupkach, a ja byłam samotna. Nikt nie chciał się ze mną zadawać
i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę była to moja wina.
Dokładnie pamiętam dzień, kiedy Luiza, bo tak miała na imię moja przyszła
przyjaciółka, pierwszy raz się do mnie odezwała. Obie czekałyśmy wtedy na
świetlicy zabawiając się w najlepsze. Wróć. Ona bawiła się z koleżankami, ja
siedziałam w kącie i patrzyłam na nie z żalem. Możliwe, że były wtedy
mikołajki, dzień dziecka, lub inne święto, którego nazwa jedno przywodzi nam na
myśl- prezenty. Tak i było tego dnia. Nasza wychowawczyni wróciła z zaplecza z
najlepszym, co mogła nam wtedy dać- karteczkami kolekcjonerskimi W.I.T.C.H. Sama
nie wiem czemu, ale wtedy bardzo się nimi zachwycałam, to było jak pieniądze w
doroślejszym życiu- jednocześnie przepustka do popularności jak i waluta, która
obejmowała właściwie wszystko. Dostałam wtedy jedną, wymarzoną, której
brakowało mi do kolekcji, Luiza dostała tę samą. Wtedy podeszła do mnie i
zapytała, czy może się ze mną wymienić, gdyż posiadała już tą, którą dostała w
prezencie. Było to dla mnie całkowicie niezrozumiałe iż już wcześniej musiała
spostrzec, że w obu naszych rękach spoczywają kartki z identycznym nadrukiem.
Na początku więc wahałam się, co powinnam zrobić, jednak później zgodziłam się
na jej propozycję. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, a ja odwzajemniłam ten
uśmiech. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że całe to zajście było tylko
pretekstem do dłuższej rozmowy. Wiele razy chciałam zwrócić na to jej uwagę,
jednak zawsze mnie zbywała. Miałyśmy obie po osiem lat, choć przyznaję, że ja
byłam od niej starsza całe trzy miesiące, czego podświadomie zawsze mi
zazdrościła. Cieszyło mnie to, czasem nawet bawiło, gdyż lubiłam czuć się
starsza- sama nie wiem czemu. Od tamtej pory zaczęłyśmy coraz częściej ze sobą
przebywać. Ja miałam szalone pomysły, ona była na tyle szalona, by je
realizować. W miarę jak lata mijały, my stawałyśmy się coraz dojrzalsze,
inteligentniejsze i niestety mniej wyczulone na krzywdę innych. W pewnym
momencie naszego niedługiego życia zaczęłyśmy uważać się za tak zwane klasowe
boginie, no wiecie- piękne, zabawne które mogły robić co im się tylko podoba-
rządzić, pomiatać i śmiać się z cudzego nieszczęścia. Może teraz trochę to
wyolbrzymiam, jednak kiedyś byłyśmy naprawdę niezbyt miłe dla naszych znajomych
i reszty otoczenia. Kiedy ktoś mnie zdenerwował, zwyczajnie się na nim
odgrywałam, Luiza robiła to samo. Im byłyśmy starsze- tym bardziej nie miłe dla
wszystkich, którzy nas otaczali, czym oczywiście imponowałyśmy koleżankom z
klasy. Wszystkie chciały być takie jak my co było dla nas jeszcze większą
motywacją do działania. Koledzy podchodzili do tego inaczej. Wolę nie opisywać
dokładnie tego, jak się do nas odnosili, ale cóż, w zupełności sobie na to
zasłużyłyśmy. Kiedy teraz sobie to wszystko przypominam, wprost nie mogę
uwierzyć, że mogłyśmy się tak zachować- a jednak. Na całe szczęścia ta cała
,,głupota” minęła nam wraz z przyjściem ostatniej klasy. Zdobyłyśmy wtedy
naprawdę wiele przyjaciół, wszyscy, no może większość osób miała o nas dobre
zdanie, co więcej- szanowali nas. Czym sobie na to zasłużyłyśmy? Obiecałyśmy
sobie przeżyć ten rok najlepiej, jak tylko jest to możliwe. Co dzień wnosiłyśmy
do naszej klasy wiele szczęścia, uśmiechu, bawiłyśmy się tak, jak tylko my
umiałyśmy, wszyscy uważali nas za wariatki, jedynie tylko w pozytywnym tego
słowa znaczeniu. Starałyśmy się nikomu nie ubliżać, a w zamian za to- pomagać.
Pamiętam jak wychodziliśmy na dwór, wszyscy razem. Siadaliśmy wtedy na szkolnym
boisku, jedni śpiewali, inni wygrywali rytm na czym się tylko dało, a reszta po
prostu rozmawiała. Te rozmowy zdawały się trwać zaledwie kilka minut, lecz
prawda była taka, że spędzaliśmy ze sobą czas od świtu, aż do nocy. To wtedy
powstały pierwsze klasowe pary, a mur dzielący obie płci zdawał się znikać.
Wydawałoby się, że nie może się już lepiej układać, kiedy nadszedł koniec roku
szkolnego, a wraz z nim fala rozstań i
rozpaczy. Jedynym, co nas ratowało, był nasz ostatni bal. Dorośli
powiedzieliby, że to tylko zwykły polonez, taniec, który prezentujemy, by
pokazać, że jesteśmy dorośli i odpowiedzialni. Dla nas to było jednak co
innego. To były nasze ostatnie wspólne chwile, możliwość wyjaśnienia sobie
wielu spraw, po prostu szansa na dobrą zabawę wśród przyjaciół, z którymi
mieliśmy do czynienia większość naszego, wtedy niezbyt długiego życia. Do tej
pory pamiętam, jak idąc ostatni raz szkolnym korytarzem, wiele razy chciało mi
się płakać. Strasznie przykre uczucie. Jednego dnia wszystko się skończyło i
chociaż wakacje trwały dalej- nie mieliśmy ochoty przedłużać tego pożegnania.
Idąc do gimnazjum, wraz z Luizą zostawiłyśmy po sobie wiele wspomnień tych
złych, jak i tych dobrych. Zyskałyśmy za to przyjaźń, która z dnia na dzień
zaczęła stawać się coraz bardziej szczera i prawdziwa, choć jeszcze wtedy nie
wiedziałyśmy, jak bardzo może ona wpłynąć na nasze dalsze życie. Dwa różne
gimnazja, dwa różne światy, inni znajomi i zupełnie inne życie. Nikt w nas nie
wierzył. Wszyscy dookoła powtarzali, że nie ma szansy, by ta więź przetrwała,
że wraz z końcem roku- zakończy się nasza przyjaźń. A jak stało się naprawdę?
Cóż, powiem tylko tyle. Prawdziwą
przyjaźń poznaje się po tym, że nie można jej zawieść.
Byście w pełni mogli zrozumieć historię, którą chcę wam
opowiedzieć, pozwoliłam sobie wkleić do niej kilka zapisków z pamiętnika, który
prowadziłam tamtego lata. Zacznijmy więc od początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz